Kopię
śmieć, który jak gdyby nic, jak wiele innych śmieci, po prostu
leży sobie na chodniku. Z całej siły uderzam nogą w krawężnik,
po czym wyję z bólu. Jestem pieprzonym masochistą.Cóż, sam tego
chciałem. Kolejny nieudany pseudozwiązek, w którym liczyło się
tylko zaspokajanie seksualne obydwu stron. W zasadzie, co ja mówię,
przecież to nie był w żadnym stopniu związek. Tylko seks. Nie
byłoby w tym nic złego, gdyby to, ze po prostu nie było miedzy
nami żadnej chemii, która przyciągający nas do siebie jak magnes.
Byliśmy po prostu friends with benefits. W zasadzie nawet się nie
przyjaźniliśmy, bo nie obchodziły nas nasze problemy. Wiadomo, że
każdy je miał, ale ani ja, ani ona o nich nie mówiliśmy. Pasował
nam taki układ- lekki, bez zobowiązań, tylko przyjemności. Ale
powiem szczerze, ze jak na odwiecznego buntownika, miałem tegocholernie
dość. Nie chodziło tutaj o normalny związek czy założenie
rodziny, bo do tego nie nadaje się jak nikt, ale o jakaś osobę,
której mógłbym choć trochę ufać. Ostatnio było to strasznie
trudne do osiągnięcia. W zasadzie odkąd pamietam, nigdy nie byłam
tak prawdziwie zakochany. A może to i lepiej. Mniej tego syfu i
całej komercyjnej otoczki. Jednak po pięciu latach takiego życia
potrzebowałem czegoś innego. Mam dwadzieścia trzy lata, a na
miłość boską, zachowuję się jak rozpieszczony dzieciak.
Przynajmniej dobrze, że to dostrzegłem, bo inaczej byłoby ze mną
już całkowicie źle. Nowy York to naprawdę cudowne miasto, ale
żyję tu od zawsze i z każdym kolejnym dniem stwierdzam, że
cholernie potrzebuję zmiany. Zmiany otoczenia, pracy,
pseduoprzyjaciół. Nie chcę mijać co drugiej dziewczyny na rogu
ulicy i przypominać sobie, jak wielce ją zraniłem. Wbrew pozorom,
tutaj plotki szybko się rozchodzą, szczególnie o takich jak ja.
Nie wyglądam na ćpuna, a nim jestem. Znaczy, nie, że traktuję w
ten sposób swoje żyły, ale od czasu do czasu lubię coś coś
zapalić. Inaczej przecież bym zwariował. Zresztą, to zielsko też
chciałbym rzucić, ale jeszcze na pewno nie teraz. Nie jestem
uzależniony i dobrze mi z tym, że czasami coś sobie wezmę. Niemniej
jednak, doszedłem do wniosku, że moje dotychczasowe życie... nie
było takie, jakie zawsze chciałem mieć. Niby dużo zarabiałem,
zawsze nie mogłem odpędzić się od potencjalnych dziewczyn, a na
brak towarzystwa nigdy nie narzekałem. Jednak coś zaczęło się
psuć, kiedy przedostatnia „dziewczyna”, uderzyła mnie w twarz i
powiedziała: Erick, ogarnij się. Byliśmy również w relacji
opierającej się tylko na fizyczności, nic więcej. Była trochę
inna niż wszystkie, bo zawsze po wspólnej nocy nigdy od razu nie
wychodziła, tylko chciała rozmawiać, albo robić mi śniadanie. W
zasadzie mi to nie przeszkadzało, ale ja nie zamierzałem
się angażować.Ona
mnie chyba zaczynała kochać, a ja nie traktowałem jej poważnie.
Związki zdecydowanie nie są dla mnie. Nie ma czegoś takiego jak
miłość, zakochanie. To tylko pieprzona choroba psychiczna,
psychoza. Przez około trzy miesiące coś wytwarza się w twoim
mózgu, co powoduje, że zachowujesz się jak pojebany. Idealizujesz
osobę w każdym aspekcie, ba, nawet jej wady stają się zaletami.
Nie jesteś zakochany w danej osobie, ale w jej wyobrażeniu.
Przecież żadna normalna dziewczyna nie pokochałaby takiego kogoś
jak ja. Jestem świadomy, że traktuję je jak zabawki, natomiast one
zawsze za wiele sobie wyobrażają. No właśnie, wyobrażają. Mam
mieszkanie na Time Square. Niby tylko kawalerkę, ale jak na NY to
sukces. Nie byłem tam chyba od tygodnia, bo jakoś tak mi nie po
drodze. Jednak teraz jestem zmuszony, żeby ogarnąć to wszystko i
się spakować. Nie wiem, gdzie, ale bardzo chcę gdzieś wyjechać i
to na stałe. Może na stałe to za dużo powiedziane, bo zmiany mam
w naturze. Zero stabilności. Chcę zacząć nowe życie, tam gdzie
nikt nie będzie mnie oceniał po mojej przeszłości, po moich
tatuażach i po tym w ilu byłem związkach. Brzydzę się tym
biurkiem w firmie, które nie różni się niczym szczególnie od
dwudziestu pozostałych współpracowników. Marzy mi się Europa.
Barcelona, a może Madryt? Nie mam pojęcia gdzie wyląduję, ale
kupuję bilet natychmiast jak wrócę do domu.Najśmieszniejsze
jest to, że taka potrzeba przyszła mi znikąd. Nie rozumiem tego.
Nic mnie tutaj nie trzyma, a wręcz przeciwnie- rzygam Nowym Jorkiem
i jego przereklamowaną otoczką. Taki już jestem, że lubię
prawdziwość. Niestety moje miasto jest do bólu sztuczne. Jest
cholernie piękne, ale nie ma duszy. Nie potrafię znaleźć tutaj
nic, co mogłoby mnie zatrzymać.Jadę
windą na dwunaste piętro. Na drzwiach mojego mieszkania znajduję
wielkie litery napisane wodoodpornym mazakiem układające
sie w słowo: DUPEK.Jedyne
co robię, to się śmieje, ponieważ pismo wskazuje na to, że
adresatką jest płeć piękna,. Może nawet nie stoi za tym jedna,
ale kilka, a oznacza to, że dziewczyny, które źle potraktowałem,
potrafiły się zjednoczyć. Mam tylko nadzieję, że to tylko jakaś
jedna czwarta z nich, bo w innym przypadku, nie zmieszczą mi się w
salonie. Widzę, że przed wyjazdem muszę wymienić jeszcze drzwi,
bo mieszkanie wynajmuję, a idiotki użyły wodoodpornego markera.
Cóż, tylko na tyle je stać.Niewiele
myśląc od razu po wejściu do mieszkania, wpadam pod chłodny
prysznic, aby zebrać myśli. Jakoś tak, zawsze mi to pomagało i z
reguły większość najważniejszych decyzji w moim życiu
podejmowałem właśnie w tym miejscu. Woda już tak ze mną właśnie
robi- wyzwala jakąś tam najmniejszą skłonność do refleksji.Potem
kolejna szybka zupka w kubku, ciasto z mikrofalówki robione w jedną
minutę i można zaczynać wieczór. A, odżywianie to kolejna rzecz,
którą chciałbym zmienić w swoim życiu, ale póki co jestem
zwyczajnie zbyt leniwy. Niby lubię swoją codzienność, ale czasami
mnie męczy. Właśnie dlatego zdecydowałem się na zmianę...
zmianę wszystkiego. Większość osób czeka na nowy rok, na nowy
miesiąc, na poniedziałek. Gówno prawda, dzisiaj jest czwartek i
uważam, że to najbardziej odpowiedni moment na zmianę. Każdy
moment, niezależnie jaki to dzień czy miesiąc jest dobry na
zmianę. Po co czekać? Przecież i tak życie jest krótkie, więc
po co marnować czas na powtarzanie w myślach: W następny
poniedziałek. Tylko tchórze tak robią, a zdecydowanie ja nim nie
jestem.Siadam
na kanapie, z kubkiem serowej w ręce. Jej smak jest mi już tak
bardzo znany, że ciągnie mnie, żeby to wylać do zlewu i zrobić
sobie choćby kanapkę. Ale nie, przecież w lodówce nic nie ma,
przecież nie mieszkam tu od tygodnia. Odszukuję
spod różnych ubrań i koców maca i szybko otwieram stronę z
wylotami.Amsterdam,
Paryż, Wiedeń, Berlin... hmm. Loty są drogie, ale moje konto nie
jest puste.. Mówiłem już, że w amerykańskich korporacjach
naprawdę dobrze płacą? Cóż, zastanawiam się, czy napisać
wypowiedzenie, czy po prostu zniknąć z dnia na dzień i już nigdy
nie pojawić się w tym budynku? Nie mam skrupułów i jednak
postanawiam wybrać drugą opcję. Tak, to też z lenistwa.Sięgam
do pudełka po jointa. Wdycham aromatyczny dym. Zdecydowanie haszysz
to jedna z moich ulubionych używek. Kilka razy w życiu
próbowałem czegoś mocniejszego, ale nie chcę skończyć jak jakiś
ćpun. Lubię ten stan, kiedy nic mnie nie obchodzi i nie mam żadnych
zmartwień. W zasadzie rzadko się czymkolwiek przejmuję, ale gdy
sobie coś zapalę, jest to największa rozkosz dla mojej czarnej
duszy. Mimo tego, że jestem pojebany, jestem też w pewnym stopniu
artystą i lubię delektować się takimi smaczkami życia. Pasuje mi
to moje życie, ale przeszkadzają relacje, a raczej ich brak.
Chciałbym złapać do tego wszystkiego większy dystans. Potrzebuję
zmiany miejsca. To tak jak z tworzeniem. Czasami, żeby pisać musisz
uciec w ciszę i spokój, zamiast cały czas nieskutecznie pracować
w hałasie. Czuję, że powinienem się zresetować. Mimo wszystko,
super byłoby coś więcej osiągnąć w życiu, niż tylko praca w
korpo. Wiem, że tego tutaj nie osiągnę. To miejsce mnie nudzi, ci
ludzie, wszystko znam na pamięć. Marzę o czymś świeżym, nowym,
co sprawi, że będzie mi się cokolwiek chciało. W tym momencie
nawet nie chcę mi się podrywać dziewczyn, bo przecież same bardzo
chętnie się do mnie garną. Straciłem ochotę z jakiegokolwiek
zdobywania. Wszystko co mam tutaj jest stałe- praca, imprezy,
jedynie dziewczyny się zmieniały, ale też w pewnym stopniu było
to pewne, bo jeszcze żadna nigdy nie dała mi kosza. Mam przecież
dwadzieścia trzy lata i nie mogę czuć się do cholery jak
emerytowany weteran. Chcę poczucia, że nie wiem co przyniesie mi
kolejny dzień. Pragnę dać się zaskoczyć, a nie tylko tkwić w
tej nowojorskiej rutynie. Jedyny plus tego wszystkiego, że nigdy nie
miałem żadnych prawdziwych przyjaciół, bo zwyczajnie nie chciało
mi się angażować w takie relacje. Wygadać to ja się mogłem
komukolwiek, bo moje życie nie było żadną tajemnicą, a robiłem
to zazwyczaj po trzech szklankach szkockiej przypadkowemu barmanowi.