sobota, 27 maja 2017

PROLOGUE

Kopię śmieć, który jak gdyby nic, jak wiele innych śmieci, po prostu leży sobie na chodniku. Z całej siły uderzam nogą w krawężnik, po czym wyję z bólu. Jestem pieprzonym masochistą.Cóż, sam tego chciałem. Kolejny nieudany pseudozwiązek, w którym liczyło się tylko zaspokajanie seksualne obydwu stron. W zasadzie, co ja mówię, przecież to nie był w żadnym stopniu związek. Tylko seks. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby to, ze po prostu nie było miedzy nami żadnej chemii, która przyciągający nas do siebie jak magnes. Byliśmy po prostu friends with benefits. W zasadzie nawet się nie przyjaźniliśmy, bo nie obchodziły nas nasze problemy. Wiadomo, że każdy je miał, ale ani ja, ani ona o nich nie mówiliśmy. Pasował nam taki układ- lekki, bez zobowiązań, tylko przyjemności. Ale powiem szczerze, ze jak na odwiecznego buntownika, miałem tegocholernie dość. Nie chodziło  tutaj o normalny związek czy założenie rodziny, bo do tego nie nadaje się jak nikt, ale o jakaś osobę, której mógłbym choć trochę ufać. Ostatnio było to strasznie trudne do osiągnięcia. W zasadzie odkąd pamietam, nigdy nie byłam tak prawdziwie zakochany. A może to i lepiej. Mniej tego syfu i całej komercyjnej otoczki. Jednak po pięciu latach takiego życia potrzebowałem czegoś innego. Mam dwadzieścia trzy lata, a na miłość boską, zachowuję się jak rozpieszczony dzieciak. Przynajmniej dobrze, że to dostrzegłem, bo inaczej byłoby ze mną już całkowicie źle. Nowy York to naprawdę cudowne miasto, ale żyję tu od zawsze i z każdym kolejnym dniem stwierdzam, że cholernie potrzebuję zmiany. Zmiany otoczenia, pracy, pseduoprzyjaciół. Nie chcę mijać co drugiej dziewczyny na rogu ulicy i przypominać sobie, jak wielce ją zraniłem. Wbrew pozorom, tutaj plotki szybko się rozchodzą, szczególnie o takich jak ja. Nie wyglądam na ćpuna, a nim jestem. Znaczy, nie, że traktuję w ten sposób swoje żyły, ale od czasu do czasu lubię coś coś zapalić. Inaczej przecież bym zwariował. Zresztą, to zielsko też chciałbym rzucić, ale jeszcze na pewno nie teraz. Nie jestem uzależniony i dobrze mi z tym, że czasami coś sobie wezmę. Niemniej jednak, doszedłem do wniosku, że moje dotychczasowe życie... nie było takie, jakie zawsze chciałem mieć. Niby dużo zarabiałem, zawsze nie mogłem odpędzić się od potencjalnych dziewczyn, a na brak towarzystwa nigdy nie narzekałem. Jednak coś zaczęło się psuć, kiedy przedostatnia „dziewczyna”, uderzyła mnie w twarz i powiedziała: Erick, ogarnij się. Byliśmy również w relacji opierającej się tylko na fizyczności, nic więcej. Była trochę inna niż wszystkie, bo zawsze po wspólnej nocy nigdy od razu nie wychodziła, tylko chciała rozmawiać, albo robić mi śniadanie. W zasadzie mi to nie przeszkadzało, ale ja nie zamierzałem się angażować.Ona mnie chyba zaczynała kochać, a ja nie traktowałem jej poważnie. Związki zdecydowanie nie są dla mnie. Nie ma czegoś takiego jak miłość, zakochanie. To tylko pieprzona choroba psychiczna, psychoza. Przez około trzy miesiące coś wytwarza się w twoim mózgu, co powoduje, że zachowujesz się jak pojebany. Idealizujesz osobę w każdym aspekcie, ba, nawet jej wady stają się zaletami. Nie jesteś zakochany w danej osobie, ale w jej wyobrażeniu. Przecież żadna normalna dziewczyna nie pokochałaby takiego kogoś jak ja. Jestem świadomy, że traktuję je jak zabawki, natomiast one zawsze za wiele sobie wyobrażają. No właśnie, wyobrażają. Mam mieszkanie na Time Square. Niby tylko kawalerkę, ale jak na NY to sukces. Nie byłem tam chyba od tygodnia, bo jakoś tak mi nie po drodze. Jednak teraz jestem zmuszony, żeby ogarnąć to wszystko i się spakować. Nie wiem, gdzie, ale bardzo chcę gdzieś wyjechać i to na stałe. Może na stałe to za dużo powiedziane, bo zmiany mam w naturze. Zero stabilności. Chcę zacząć nowe życie, tam gdzie nikt nie będzie mnie oceniał po mojej przeszłości, po moich tatuażach i po tym w ilu byłem związkach. Brzydzę się tym biurkiem w firmie, które nie różni się niczym szczególnie od dwudziestu pozostałych współpracowników. Marzy mi się Europa. Barcelona, a może Madryt? Nie mam pojęcia gdzie wyląduję, ale kupuję bilet natychmiast jak wrócę do domu.Najśmieszniejsze jest to, że taka potrzeba przyszła mi znikąd. Nie rozumiem tego. Nic mnie tutaj nie trzyma, a wręcz przeciwnie- rzygam Nowym Jorkiem i jego przereklamowaną otoczką. Taki już jestem, że lubię prawdziwość. Niestety moje miasto jest do bólu sztuczne. Jest cholernie piękne, ale nie ma duszy. Nie potrafię znaleźć tutaj nic, co mogłoby mnie zatrzymać.Jadę windą na dwunaste piętro. Na drzwiach mojego mieszkania znajduję  wielkie litery napisane wodoodpornym mazakiem układające sie w słowo: DUPEK.Jedyne co robię, to się śmieje, ponieważ pismo wskazuje na to, że adresatką jest płeć piękna,. Może nawet nie stoi za tym jedna, ale kilka, a oznacza to, że dziewczyny, które źle potraktowałem, potrafiły się zjednoczyć. Mam tylko nadzieję, że to tylko jakaś jedna czwarta z nich, bo w innym przypadku, nie zmieszczą mi się w salonie. Widzę, że przed wyjazdem muszę wymienić jeszcze drzwi, bo mieszkanie wynajmuję, a idiotki użyły wodoodpornego markera. Cóż, tylko na tyle je stać.Niewiele myśląc od razu po wejściu do mieszkania, wpadam pod chłodny prysznic, aby zebrać myśli. Jakoś tak, zawsze mi to pomagało i z reguły większość najważniejszych decyzji w moim życiu podejmowałem właśnie w tym miejscu. Woda już tak ze mną właśnie robi- wyzwala jakąś tam najmniejszą skłonność do refleksji.Potem kolejna szybka zupka w kubku, ciasto z mikrofalówki robione w jedną minutę i można zaczynać wieczór. A, odżywianie to kolejna rzecz, którą chciałbym zmienić w swoim życiu, ale póki co jestem zwyczajnie zbyt leniwy. Niby lubię swoją codzienność, ale czasami mnie męczy. Właśnie dlatego zdecydowałem się na zmianę... zmianę wszystkiego. Większość osób czeka na nowy rok, na nowy miesiąc, na poniedziałek. Gówno prawda, dzisiaj jest czwartek i uważam, że to najbardziej odpowiedni moment na zmianę.  Każdy moment, niezależnie jaki to dzień czy miesiąc jest dobry na zmianę. Po co czekać? Przecież i tak życie jest krótkie, więc po co marnować czas na powtarzanie w myślach: W następny poniedziałek. Tylko tchórze tak robią, a zdecydowanie ja nim nie jestem.Siadam na kanapie, z kubkiem serowej w ręce. Jej smak jest mi już tak bardzo znany, że ciągnie mnie, żeby to wylać do zlewu i zrobić sobie choćby kanapkę. Ale nie, przecież w lodówce nic nie ma, przecież nie mieszkam tu od tygodnia. Odszukuję spod różnych ubrań i koców maca i szybko otwieram stronę z wylotami.Amsterdam, Paryż, Wiedeń, Berlin... hmm. Loty są drogie, ale moje konto nie jest puste.. Mówiłem już, że w amerykańskich korporacjach naprawdę dobrze płacą? Cóż, zastanawiam się, czy napisać wypowiedzenie, czy po prostu zniknąć z dnia na dzień i już nigdy nie pojawić się w tym budynku? Nie mam skrupułów i jednak postanawiam wybrać drugą opcję. Tak, to też z lenistwa.Sięgam do pudełka po jointa. Wdycham aromatyczny dym. Zdecydowanie haszysz to  jedna z moich ulubionych używek. Kilka razy w życiu próbowałem czegoś mocniejszego, ale nie chcę skończyć jak jakiś ćpun. Lubię ten stan, kiedy nic mnie nie obchodzi i nie mam żadnych zmartwień. W zasadzie rzadko się czymkolwiek przejmuję, ale gdy sobie coś zapalę, jest to największa rozkosz dla mojej czarnej duszy. Mimo tego, że jestem pojebany, jestem też w pewnym stopniu artystą i lubię delektować się takimi smaczkami życia. Pasuje mi to moje życie, ale przeszkadzają relacje, a raczej ich brak. Chciałbym złapać do tego wszystkiego większy dystans. Potrzebuję zmiany miejsca. To tak jak z tworzeniem. Czasami, żeby pisać musisz uciec w ciszę i spokój, zamiast cały czas nieskutecznie pracować w hałasie. Czuję, że powinienem się zresetować. Mimo wszystko, super byłoby coś więcej osiągnąć w życiu, niż tylko praca w korpo. Wiem, że tego tutaj nie osiągnę. To miejsce mnie nudzi, ci ludzie, wszystko znam na pamięć. Marzę o czymś świeżym, nowym, co sprawi, że będzie mi się cokolwiek chciało. W tym momencie nawet nie chcę mi się podrywać dziewczyn, bo przecież same bardzo chętnie się do mnie garną. Straciłem ochotę z jakiegokolwiek zdobywania. Wszystko co mam tutaj jest stałe- praca, imprezy, jedynie dziewczyny się zmieniały, ale też w pewnym stopniu było to pewne, bo jeszcze żadna nigdy nie dała mi kosza. Mam przecież dwadzieścia trzy lata i nie mogę czuć się do cholery jak emerytowany weteran. Chcę poczucia, że nie wiem co przyniesie mi kolejny dzień. Pragnę dać się zaskoczyć, a nie tylko tkwić w tej nowojorskiej rutynie. Jedyny plus tego wszystkiego, że nigdy nie miałem żadnych prawdziwych przyjaciół, bo zwyczajnie nie chciało mi się angażować w takie relacje. Wygadać to ja się mogłem komukolwiek, bo moje życie nie było żadną tajemnicą, a robiłem to zazwyczaj po trzech szklankach szkockiej przypadkowemu barmanowi. 
0
created by STRONG-POWER.PL Wszelkie prawa zastrzeżone.